Archiwum sierpień 2011


sie 12 2011 sprawy prywatne
Komentarze: 0

ewsząd słychać o kryzysie małżeństwa, o jego mizernej kondycji, o konieczności ratowania rodziny stojącej na chwiejnym małżeństwie. Słowem, jesteśmy coraz bardziej beznadziejni: nie chce się nam budować trwałych związków, cechuje nas niesłowność, nie można na nas polegać, idziemy na łatwiznę i tylko zabawa nam w głowie. Nie to, co nasi dziadowie i pradziadowie!

Nietrwałości małżeństwa dowodzą statystyki rozwodowe. Nie wiem jednak, czy odpowiada za nie bardziej nasza obecna mizeria, czy fakt, że dzisiaj jest o wiele trudniej niż wczoraj. W XX wieku dość dramatycznie bowiem zmienił się model małżeństwa.

Dawniej pobierający się ludzie nie tworzyli nowej struktury społecznej tylko wypełniali miejsce w strukturze już istniejącej. Mam na myśli wielopokoleniową rodzinę, która stanowiła solidne ramy dla każdego małżeństwa. W ogóle instytucjonalny aspekt małżeństwa odgrywał o wiele ważniejszą rolę niż dziś. To społeczeństwo gwarantowało dostęp do pożądanych poprzez małżeństwo dóbr: bezpieczeństwa, stabilizacji, prestiżu. Małżonek jedynie musiał się podporządkować zastanym, ściśle określonym regułom. Małżeństwo zatem było o wiele bardziej instytucją niż życiowym powołaniem, a wypełnianie zadań - innych dla kobiety i innych dla mężczyzny - ważniejsze niż budowanie osobowej więzi.

Oczywiście taka sztywna wielopokoleniowa rodzina nie wykluczała więzi między małżonkami, ale nie ona była najważniejsza. Prawdę mówiąc, można się było bez niej obyć. Małżonkowie przez lata mogli żyć obok siebie i doskonale funkcjonować w ramach szerszej struktury. A jak dzisiaj to dokładnie wiemy, budowanie trwałej osobistej więzi z drugim człowiekiem wcale nie jest łatwe. Wymaga stałego wysiłku, dlatego więź nie pielęgnowana szybko słabnie. Zatem tradycyjne patriarchalne małżeństwo nie sprzyjało raczej więzi. Sprzyjało natomiast sumiennemu wypełnianiu społecznych ról.

Pamiętam, że jeszcze w latach 80. w ramach rekolekcji wielkopostnych organizowano nauki stanowe - osobno dla kobiet i osobno dla mężczyzn. Bo małżeństwo pojmowano wciąż w Kościele bardziej jako stan, w który się wchodziło, niż relację, którą się cierpliwie współtworzyło. Na owych naukach usłyszeć można było przede wszystkim o "obowiązkach stanu". Zarówno kobieta, jak mężczyzna mają wiernie i dokładnie wypełniać specyficzne dla siebie i ściśle określone społeczne role - ona ma być przede wszystkim matką, żoną i opiekunką ogniska domowego, on obrońcą i żywicielem, a także strażnikiem porządku.

Zaskakującym reliktem takiego myślenia są kanony 1104 i 1105 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Ale zanim napiszę, co przedstawiają, zagadka: czy w Kościele katolickim na ślubnym kobiercu mogą stanąć np. dwie kobiety? Oczywiście! Tak mógłby wyglądać mój ślub, gdybym, zamiast osobiście się stawić, wysłał do kościoła koleżankę z pracy jako mojego pełnomocnika. JTak, tak, choć wydaje się to nie do pomyślenia, sakramentu małżeństwa można sobie udzielić przez pełnomocnika. Skoro jest to przede wszystkim kontrakt dający dostęp do specyficznych dóbr, to czemu nie. O takiej możliwości właśnie traktują oba kanony (pamiętam, jak nad nimi z ubolewaniem kiwał głową śp. ks. prof. Remigiusz Sobański).

Łatwo dostrzec, że wraz z zmianą sposobu funkcjonowania małżeństwa zmieniła się w nim rola seksu. O ile dawniej seks służył przede wszystkim prokreacji, czyli budowaniu kolejnego piętra w owej zastanej wielopokoleniowej strukturze rodzinnej, o tyle dzisiaj niepomiernie ważniejszą jego rolą jest wzmacnianie relacji międzyosobowej i budowanie intymnej bliskości, w której funkcjonuje współczesne partnerskie małżeństwo. Bez tej roli trudno właściwie myśleć o udanym małżeństwie.

Na tradycyjne postrzeganie małżeństwa nakładała się w Kościele równie tradycyjna nieufność do seksu. Pamiętacie, po grzechu prarodziców nieustannie na nas czyha niemoralna "pożądliwość". Zatem seks pełnił w małżeństwie także drugorzędną po prokreacji, ochronną rolę legalnego uśmierzania pożądliwości. I właściwie na tym się jego zadanie kończyło. J

Widać też, skąd się brało tak gwałtownie negatywne podejście do antykoncepcji. Antykoncepcja to była jakaś niezrozumiała aberracja, nadużycie instytucji małżeństwa, wskazujące na kłopoty małżonków z pożądliwością - skoro seks służył prawie wyłącznie do prokreacji...

adamxxx : :